mniawszy o niedoli tej ziemi, A gdy mnie lata zbytnim przycisną ciężarem, pociesz i mnie!
Hof, 16 maja 1797 r.
Na wstępie chciałem wszcząć kłótnię z legionem czytelników, z którymi, co począć nie wiem; chciałem stanąć jako odźwierny na progach książki mojej, aby niegrzecznie wszystkich wyprosić, dla których serce tak samo jak dla prosektora tylko najgrubszym jest muskułem; chciałem się nawet poswarzyć z poczciwymi kupcami co, jak wielki Antoniusz, bogom za to dziękują, iż nieuprawiali sztuki poetyckiej, — poswarzyć się chciałem z jegomościami, dla których dość, gdy im kapelmistrz Apollo na słomianych zagra skrzypkach przy piwobasowem wtórowaniu dziewięciu dyszkantek, zwanych Muzami; na myśli miałem także czytelniczki zbójeckich i rycerskich romansów, czytające tak samo, jak za mąż wychodzą, wybierając wśród twarzy męzkich dzikie facyaty, zamiast łagodnych i pięknych fizyognomii...
Nie warto! Dziecinnym jest autor, który sobie nawet przedmowę uprzykrza; przecież nie codziennie przedmowy pisać może. Dla czegoż nie zwróciłem się od razu do tych czytelników, którym „Hesperusa“ chętnie daję, którym posłałbym egzemplarz za darmo, gdybym wiedział, gdzie mieszkają? — Przyjdź do mnie, miła, zmęczona duszo, która potrzebujesz zapomnieć — czy smutny dzień, albo