Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przepyszne wrażenie — odpowiedział Błażej.
— Przy ich pomocy możnaby zatrzymać karawanę.
Uśmiech Bibandiera zamienił się na śmiech prawdziwy.
— Oh, oh! a przecież nie mam ochoty do igraszek... nie ruszajcie się... prawda że są posłuszni... a przytém nie kosztuje mnie wiele ich wyżywienie.
Przyłożywszy puzdro do ust, dodał wzruszając głową:
— Marcin, Michał, Jan, Bonawentura i inni, są to trzonki od mioteł które ubieram jak mogę.
— Bah! — odezwali się razem Robert i Błażej — słyszeliśmy jak się ruszali w krzakach.
— Medor do nogi! — zawołał Bibandier — pies zaczołgał się do pana.
— Medor odgrywa tę sztukę — odpowiedział nieszczęśliwy zbójca — grzebie łapami w suchych liściach... i ułożyłem go ażeby się kręcił i biegał gdy zakomenderuję „baczność.“