Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chetniejsze nawet kobiety litość uwodzi nieraz na bezdroże, ale te chwile przełomu przemijały szybko, bez śladu. W organizmie Armanda siła mięśni przeważała nad siłą nerwów. Raz jeszcze pochwycił dziennik i z gniewem niemal zaniknął go do szkatułki: „Niema co mówić! — zawołał — wyśmienity sposób spędzania czasu w przeddzień schadzki!... I znów w myśli stanął mu obraz Heleny, a urok szlachetności, wiejący z jej postaci, do łez go niemal rozrzewnił: „Dlaczego nie kochając jej, stanąłem na drodze jej życia? — pytał sam siebie. Przed rokiem nie znała mnie jeszcze, żyła spokojna szczęśliwa... Jeszcze nic straconego, mogę dowieść, że jestem uczciwym człowiekiem“...
Brała go pokusa uczynić to, co już raz w życiu uczynił: odstąpić od zbrodniczych zamiarów, nie brać przemocą serca kobiety, nie dając jej swego wzamian: „Ona kocha mnie może“ — pomyślał i usiadłszy przy stoliku, położył przed sobą arkusz papieru, by przesłać jej kilka słów ostatniego pożegnania. Nagle rzucił pióro o ziemię, oparł głowę na poręczy fotelu i zadumał się głęboko. Szatan niewiary nasuwał mu na myśl wspomnienie pana de Varades i wyraz spokoju, z jakim Helena kłamała wobec męża. „O, głupi szaleńcze! — zawołał głośno — gdy ty ustą-