Dlaczegóż Helena, słysząc te wyrazy, spuściła głowę, jakgdyby w twarzy kochanka wyczytała nieodwołalny wyrok stanowczego zerwania? W tej chwili pragnęła zawołać razem z ową skazaną:
— Okrutny kacie, daruj mi jedną jeszcze chwilę życia! Ach! czemuż serca kochające obdarzone są proroczym wzrokiem ducha, który potęguje nieszczęście, przewidując je zawczasu?
— Musimy koniecznie — mówił dalej młody człowiek — rozłączyć się czasowo, dopóki Alfred nie zapomni o swoich podejrzeniach... Potrwa to cztery albo pięć miesięcy może, pół roku... ale nie więcej... Chciałbym ułatwić ci wszystko, dlatego wyjadę z Paryża, chociaż w obecnej chwili jest mi to bardzo nie na rękę... Ale twój spokój przedewszystkiem, nieprawdaż?...
Armand długo jeszcze mówił, ale Helena nie słuchała go więcej. Nie widziała przed sobą niebezpieczeństwa, zresztą cóż ją ono obchodzić mogło? Dla niej istniało jedno tylko nieszczęście: przestać widywać Armanda. A on mówił o czterech, pięciu, sześciu może miesiącach rozstania tak obojętnie, jakgdyby mówił o pięknej pogodzie, o nowej sztuce lub oddaniu wizyty! Jemu wydawało się tak naturalnem wyjechać z miasta, w którem ona zostawała! Stracić słodki
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/183
Wygląd
Ta strona została przepisana.