Po wyjściu Alfreda Chazel, Armand uczuł potrzebę zdania sobie sprawy z tego, co zaszło przed chwilą. Wizyta dawnego przyjaciela lat dziecinnych wywarła na nim dziwnie niemiłe wrażenie, z którego napróżno usiłował się otrząsnąć. Pod pozorem zmyślonej choroby uwolnił się listownie od umówionej poprzedniego dnia schadzki z Heleną, wybiegł na miasto, jeździł dorożką po różnych dzielnicach miasta, szczerze i odważnie badając głąb własnego sumienia. Ale napróżno pragnął ruchem fizycznym zagłuszyć nieokreślony a przygnębiający smutek, który ogarnął go po rozmowie z Alfredem. Jeździł od sklepu do sklepu, płacąc dawno zaległe rachunki, odwiedzał znajomych, których zaniedbał był od wielu miesięcy... i ciągle wracał myślą do następującego rachunku tajników swego sumienia: dlaczego czuł się tak silnie wstrząśniętym zdarzeniem, które przecież od dawna powinien był przewidywać i które nie doprowadziło osta-