Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niemniej, stanąwszy oko w oko z tym młodzieńcem, doznałem wielkiej przykrości i nie ukrywałem jej. Od pierwszego wejrzenia widocznem było, że się zmienił. Nie można powiedzieć, żeby przez ten jeden rok postarzał. Dojrzał. Przyczyna tej zmiany była mi aż nadto dobrze znana. Dość było przypomnieć sobie gwałtowną scenę między nami na torze wyścigowym w Hyères, jego szpicrutę wzniesioną nad moim koniem, potem wizytę u mnie i naszą rozmowę. Kochał Ewelinę i był zrozpaczony jej małżeństwem. Kocha ją jeszcze. Zachowanie się jego w tej chwili, jego zakłopotanie i widoczny przymus dowodziły tego aż nadto. Najelementarniejsze zasady taktu wymagałyby, żebym udawał, iż tego nie widzę. Ale nagle opanowała mnie myśl, która sprawiła, że stwierdzenie tych wskazówek stało się dla mnie niesłychanie przykrem, okrutnem niemal. Pomimo wad natury i otoczenia, pomimo miernego umysłu i przeszłości, spędzonej na pospolitych uciechach, ten młodzieniec byłby dla Eweliny lepszym mężem odemnie. Uczucie, jakie zachował dla niej w sercu, bez nadziei, bez wyrachowania, jest uczuciem prawdziwem, szczerem, prostem, a ztąd silnem, na którem można zbudować ognisko domowe. Ten skromny, odrzucony konkurent był żyjącem potępieniem anomalii, którą chciałem wziąć za podstawę mego małżeństwa a dokonałem tylko tyle, że z najsłodszego, najbardziej oddanego dziecka zrobiłem męczennicę — czy mam powiedzieć mego samolubstwa? czy jest samolubem ten, kto tak mało kocha siebie? — w każdym razie męczen-