Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

komuś cierpienia. Gdy wyobrażam sobie Ewelinę, wchodzącą do tego pokoju i spostrzegającą mnie umarłego na ziemi, obraz jej bólu serce mi rozdziera. Mówię sobie: „Muszę żyć...” Czy mam słuszność? Czy napad rozpaczy, jaki spowodowałoby moje samobójstwo, nie byłby dla niej mniej bolesny, mniej okrutny, niż to życie nasze, ciągnące się długie dni, a może lata, bez zespołu serc, z oczywistością dręczącej mnie idée fixe, której napadów ukryć przed nią nie mogę?... „Przed pierwszem znużeniem...” mówiła Antonina, a ja mówię: „Ach! odejść przed ostatniem!”

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
5.
Paryż, 8 lutego.

...Krok stanowczy staje się nieunikniony: albo trzeba powiedzieć żonie prawdę, całą prawdę, albo trzeba ją opuścić, odejść. Odejść? Dokąd, jeśli nie tam, do krainy, z której się już nie wraca? Wszystko jest lepsze od tego strasznego życia, które z każdym dniem bardziej zaognia ranę ukrytą, zamiast ją zabliźniać. Zasadnicza sprzeczność, na jakiej opiera się nasze małżeństwo, zanadto mnie dręczy. Moje nerwy wyczerpują się w tej walce i dochodzę do tego stanu rozdrażnienia ukrytego, w jakiem człowiek jest ciągle blizki popełnienia czynów, niezgodnych z jego charakterem. Niech się powtórzy scena dzisiejsza, a co się stanie z szacunkiem, jaki dotąd zachowałem dla siebie, pomimo wszystko, gdyż mo-