Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ce obnażone w staniku wyciętym, z ponsowego mousseline de soie, którego zwoje drgają dokoła tych kształtów wątłych, delikatnych, eterycznych, już jakby bezcielesnych. Zdawaćby się mogło, że cała krew z ciała nabiegła do ust purpurowych, cała jego energia do źrenic błękitnych. Łoże małżeńskie stoi o kilka kroków od ram złoconych, z których uśmiechają się do mnie te rozkwitłe usta, a jest to świętokradztwo mnie tylko wiadome i nie mogłem mu przeszkodzić, chyba popełniając zbrodnię gorszą jeszcze. Te cudne wargi poruszają się, mówią do mnie, powtarzają dawne wyrazy: „Chciałabym tak odejść, przed moją pierwszą zmarszczką, przed twojem pierwszem znużeniem...” I odeszła, jak pragnęła. Pomimo, że była matką, i to matką czułą, instynkt mówił jej, że nie powinna się starzeć.
Poezya życia rodzinnego, która jest bardzo głęboka, prawdziwa, nie godzi się z poezyą inną, niemniej prawdziwą i głęboką, a która była jej poezyą i moją. Są serca całe z porywów i uniesień, jak inne całe z przywiązania i przyzwyczajenia. Dla tych ostatnich ognisko domowe, dom, rodzina. Dla nich trwałość, przedłużanie życia uczuciowego, pomimo upadku starości, która nastręcza im tylko sposobność do pogody ducha i poświęcenia. Ale dzieje innych, tych, których marzeniem było nagromadzić całą potęgę wzruszenia w jednej chwili uniesienia najwyższego, choćby miały w niem zginąć, — dzieje tych serc przeczulonych i namiętnych, gdy raz dosięgną kresu, jakiego już nie przekroczą, — kończą się i to na