Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

robiła to i to...” I rozpraszała się halucynacya, w której się zlały w jedną. Odczuwałem, że są dwie — i to dwie rywalki...
W chwili, gdy wchodziliśmy do buduaru, gdzie Antonina zamykała się, ilekroć chciała pisać do mnie, ujrzałem nagle postać Eweliny, odbitą w zwierciadle nad kominkiem. To jej podobieństwo z umarłą, którem dotychczas byłem wprost oczarowany, przejęło mnie nagle zgrozą. Zdawało mi się, że ujrzałem widmo Antoniny samej, które przyszło wypędzać nas z tego pokoju, gdzie kochała mnie tak gorąco myślą. Na dźwięk głosu żywej, która nazywała mnie po imieniu i mówiła do mnie poufale a serdecznie, zadrżałem, jak wobec profanacyi. Powiedziałem: „Słabo mi, chodźmy ztąd...” I wyprowadziłem ją z tego pokoju, z tego domu, do powozu, gdzie czekała na nas jej poczciwa ciotka. Na moje szczęście pani Muriel nie chciała wchodzić na schody, a żadna z jej córek nie była z nami. Czy winienem mówić na szczęście? Czy nie stałoby się lepiej, gdyby ktokolwiek był świadkiem tej sceny, gdyby słowem jakiem zwrócił uwagę Eweliny? a tak, ona w swem tkliwem zaślepieniu jedną tylko miała troskę — o moje zdrowie. Ja zaś dopatrywałem się w tem tylko przejściowego rozstroju nerwów, gdy tymczasem owa wizya zagniewanej umarłej była zwiastunką udręczeń i niepokojów, prawdpodobnie nieuleczalnych, których jestem teraz ofiarą. Gdybym przynajmniej mógł być ofiarą, nie stając się zarazem katem!
I było jeszcze ostrzeżenie trzecie, najuroczystsze,