Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oparłem czoło o szyby, chcąc ochłodzić palącą mnie gorączkę, i patrzyłem na wierzchołki drzew, drżące pod obłokami, na fale morskie w dali, wyrzucające pianę na płaszczyznę nadbrzeżną, na statek, sunący wzdłuż skał Mèdes; i oto nagle moje oczy spuszczone ujrzały tę, za której sprawą ten błogosławiony zakątek natury stał mi się taki drogi.
Ewelina szła zwolna jedną z alei, prowadzących do domu. Miała ten sam kapelusz ogrodowy, który nosiła, gdy mi się ukazała po raz pierwszy, a którego giętkie skrzydła, poruszały się w takt jej chodu i rzucały cień ruchomy na jej twarz; wydało mi się, że ta twarz wyrażała znużenie i że zeszczuplała nieco przez te trzy dni com jej nie widział. Ewelina trzymała w ręku koszyk pełen róż, bladoróżowych, zupełnie tego odcienia co jej cera. które, świeżo ścięte, leżały bezładnie wśród własnych liści. Jaka ona była ładna! taka smukła w sukni z serży szafirowej, która uwydatniała silniej jeszcze płowe odblaski jej przepysznych włosów! Głowę miała spuszczoną. Kierowany nagłym popędem zapukałem dwukrotnie w szybę, chcąc, aby Ewelina głowę podniosła i spojrzała na mnie. Tak się też stało; — spostrzegła mnie i uśmiech rozchylił jej usta, blask roziskrzył źrenic?. Ach! gdybym miał najlżejszą wątpliwość co do słuszności wieszczych, natchnionych przez zazdrość, twierdzeń Montchal’a, zatarłaby się w chwili, gdym się spotkał z tym uśmiechem i z tem spojrzeniem... Jakże ono jasno, bez zalotności, bez kłamstwa, bez nieufności, wyrażały radość, którą moja