Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w bok przeciwny i, zanim zdążyłem powtórzyć okrzyk raz jeszcze, Montchal spiął ostrogami swego konia, zaciął go również z całej siły i popędził w las, w kierunku plaży, galopując, jak się to mówi, na złamanie karku.
Nie usiłowałem go ścigać, przekonany, że w stanie rozdrażnienia, w jakim się znajdował i w jaki, muszę dodać, mnie wprawił, swojem niewytłómaczonem postępowaniem, mogłoby przyjść między nami do obelg czynnych. Mnie zaś, ze względu na różnicę naszego wieku, zależało na tem, aby nie dopuścić do żadnego kroku niewłaściwego, i, wjeżdżając z kolei w aleję, mówiłem sobie z gniewem, który brał górę nad doznaną przykrością; „Pojedynek z tym chłopakiem... nie, jakie to śmieszne! Ale muszę. Nie mogę przecież puścić tego płazem. Kogo tu poprosić na świadków? Jakaż głupia sprawa! Boże! jaka głupiał Czego ton nieszczęśliwy chce odemnie?...”
Po raz pierwszy uprzytomniła mi się jakaś cząstka prawdy. Napad nagłej wściekłości, w jakim widziałem Montchal’a, był najoczywiściej wybuchem namiętności, a w dwudziestym siódmym roku życia jakaż to mogła być namiętność? Kobieta stanęła między nami. Jaka kobieta, jeśli nie panna Duvernay? Przyszło mi to na myśl, lecz myliłem się co do natury urazy. Ta wściekłość nie mogła pochodzić jedynie z niepowodzenia zamiarów małżeńskich — kazała się domyślać uczucia i zazdrości, — „Ależ tak”, mówiłem sobie „zakochał się w niej, nic innego, i jest zazdro-