— Czy zechcesz to przeczytać?
Jan przeczytał adres. Zobaczył nazwisko pana Ferrand, stempel pocztowy z Rzymu, pieczęć z herbem kardynalskim... Wyjął list i zaczął czytać, a Józef Monneron wpatrywał się w niego z niewysłowionem rozczuleniem:
— Ach, mój ojcze! — zawołał Jan — wiesz już...
— Wiem wszystko — odrzekł ojciec — i wielkie szczęście, że wiem, bo gdyby nie to, nie ożeniłbyś się nigdy z Brygidą Ferrand.
— I tak się z nią nie ożenię! — jęknął młodzieniec. — Sam rozumiesz, że teraz małżeństwo to jest niemożliwe...
— Czy przypuszczasz, że byłbym zdolny zataić cośkolwiek? — zapytał Józef Monneron — Ferrand wie o naszych nieszczęściach...
— Powiedziałeś mu...
— To, co powinienem był powiedzieć... — dokończył ojciec.
— Mój drogi ojcze! Uczyniłeś to, dla mnie! Mój drogi ojcze! — powtarzał Jan.
A potem dodał z tą stanowczością, która się w nim rozwinęła w ostatnich dniach:
— Może mnie będziesz uważał za niewdzięcznika, ty, co byłeś dla mnie tak dobry. Ale nie mogę korzystać z pozwolenia, przyobiecanego w tym liście.
Jeżeli ożenię się z panną Ferrand, to przyjmując i jej religię, przyjmując szczerze i otwarcie katolicyzm, ja tego nie uczynię bez twego pozwolenia.
— Pozostawiłem ci wolność wyboru — odpowiedział z widocznym wysiłkiem Józef Monneron. — Nie
Strona:PL P Bourget Po szczeblach.djvu/504
Wygląd
Ta strona została przepisana.