Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/549

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak uczucia, przytem zupełny brak odwagi, aby raz wziąć rozbrat z literaturą i rozpustą...
— Czyżby w istocie było zapóźno!... — zapytywał samego siebie, chodząc wdłuż i wszerz po pokoju.
I nagle, oczyma wyobraźni ujrzał port, do którego mógłby się schronić po burzach żywota: dom mieszkającej na prowincyi ciotki, niemłodej już osoby, do której zwykle pisywał dwa lub trzy razy do roku, prosząc o przysłanie pieniędzy. Ujrzał czekający nań pokoik, którego okno wychodziło na łąkę; ujrzał krzaki wikliny, rosnące nad brzegami spokojnej płynącej rzeczki. Dlaczegóżby nie uciec do tego schroniska i nie spróbować tam nowego życia? Dlaczegóżby poraz ostatni nie spróbować uciec od brudów tej egzystencyi, co do której żadnego już nawet nie miał złudzenia?... Dlaczegóż nie jechać natychmiast bez pożegnania się z kobietą, której wpływ był stokroć zgubniejszym niż w pływ Zuzanny na Ireneusza?...
Wzruszony nadzieją możliwego jeszcze ratunku, wybiegł z mieszkania, wydawszy Ferdynandowi rozkaz pakowania kufrów. Idąc bez celu, machinalnie zaszedł na pola Elizejskie.
Wieczór był jasny i łagodny; niezliczony szereg powozów toczył się po szerokiej alei. Sprzeczność pomiędzy tak miłym mu nieg-