Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Daję sowo honoru, że nie pójdę w poniedziałek na ulicę des Dam es — i słowa tego dotrzymał.
Podczas kiedy Zuzanna drżała z rozpaczy i pożądania i oczekiwała go w błękitnym saloniku, on także drżał, siedząc w zamkniętym pokoju i powtarzając co chwila.
— Nie pójdę! nie, nie pójdę!
Myślał o swym przyjacielu.
— Biedny Klaudyusz! — rzekł z westchnieniem, współczując szczerze nieszczęściu przyjaciela zwyciężonego w walce, która i jego teraz czekała. Żałując Klaudyusza, litował się nad sobą samym a uczucie to, wraz z zakorzenionem od lat wielu przyzwyczajeniem spełnienia obrzędów religijnych, utwierdzało go w powziętem postanowieniu. Teraz, odkąd przestał być czystym, zaniechał praktyk religijnych; jak każdy nowoczesny artysta, począł i on wątpić, by potem znowu powrócić do chrystanizmu, jako jedynego źródła życia duchowego. Ale teraz w chwili zwątpienia, były uczeń i siostrzeniec księdza Taconeta, poczuł znów w sobie tę siłę moralną, rozwijaną w dzieciństwie i w latach młodzieńczych i postawił bronić się nią przeciw dręczącej go żą-