Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w swej dłoni, drżała nerwowo. W całej jej postawie widniało tak głębokie wzruszenie, że Ireneusz, upojony nadzieją, ośmielony nagle, dalej mówić zaczął:
— O! przebacz mi pani to, co mówię!... Nie gniewaj się na mnie, żem dzieciak i szaleniec!... Kiedy panią po raz pierwszy ujrzałem, doznałem takiego wrażenia, jakbyśmy się znali oddawna!... Odkąd poczułem, że serce bije w mych piersiach, marzyłem zawsze o spotkaniu takiej, jak pani kobiety!... Ach! teraz dopiero widzę, że przedtem nie rozumiałem co to jest życie, co to jest miłość!... Byłem szaleńcem!... Ale czyż teraz nim nie jestem?... Przez to szalone wyznanie, upadłem w oczach pani, upadłem na zawsze!... Ale przynajmniej wiesz, że cię kocham... A teraz możesz czynić ze mną, co ci się podoba... O Boże! jak ja panią kocham! kocham szalenie!...
Mówiąc te słowa, które przynosiły ulgę gorączce trawiącej jego serce, wzrokiem pełnym uwielbienia patrzył na Zuzannę, po której różowych policzkach stoczyły się powoli dwie wielkie łzy. Naiwny poeta nie wiedział, że wszystkie kobiety a zwłaszcza nerwowe, mają zawsze łzy na zawołanie. Doznawał takiego wrażenia, jakgdyby mu serce pękało z rozpaczy.
— Ach! Pan i płaczesz! — zawołał. — Pani...
— Nie mów pan więcej! — przerwała Zuzan-