życ, jaśniejący na ponurem sklepieniu niebieskiem, zasłoniętem ciemnemi chmurami. Chmury te biegły szybko, szybko goniły jedna drugą, zasłaniając chwilami tarczę księżyca.
— Pyszna dekoracya do sceny pożegnalnej — półszeptem odezwał się młody człowiek i po chwili głośniej już dodał:
Po akcencie, z jakim nieznajomy nasz wypowiedział te dwa wiersze Wiktora Hugo, każdy obdarzony choć trochę zmysłem spostrzegawczym, odgadłby w nim niechybnie literata. Istotnie też, nazwizko Klaudyusza Larcher było w owej chwili dość znanem w świecie literackiem. Ale w tym wirze coraz to nowych dzieł i nieustannej reklamy, każdy tak rycho w zapomnienie popada, że autorowie głośni przed laty dziesięciu, są dla nas dzisiaj tak dawnymi, jakgdyby w poprzedniem pisali stuleciu.
Młody mężczyzna — wyglądał bowiem na lat trzydzieści zaledwie, chociaż dobiegał czterdziestu — pozyskał był rozgłos chwilowy, napisaniem dwóch dramatów: „Strzyga“ i „Wiarołomni“, osnutych na tle stosunków współczesnych a grzeszących — być może — zbyt uderzającem podobieństwem do utwo-