Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widziałam, chciałam wstrzymać, wyciągałam dłonie;
Lecz cień znikł — cień prawdziwy — poznany odrazu —
Choć nie miał w oczach, w ustach dawnego wyrazu.
Stał przy łożu, tu, nagi, przemokły i blady!« —
To mówiąc, patrzy wkoło, czy znać jakie ślady —
»Przeczułam to nieszczęście, gdy smutna i trwożna,
Przestrzegałam, iż wiatrom zaufać nie można.
Gdyś się na śmierć narażał, mnie z sobą wziąć było,
Z tobą niebezpieczeństwa, śmierć byłaby miłą,
I nie znając rozdziału, nie tknięta żałobą,
Spokojnie wszelkie losy dzieliłabym z tobą.
Daleka od rozbicia, uległam rozbiciu;
Nie zginęłam, a przecie już po mojem życiu.
Próżnobym jeszcze chciała walczyć z udręczeniem:
Od morza myśl mię sroższa zabija wspomnieniem.
Posłuszna losom, wierność poprzysięgam tobie,
Będę ci towarzyszką, a lubo nie w grobie,
Przecież nagrobkiem z tobą będę połączona;
Choć się nie znajdą zwłoki, znajdą się imiona«.
Westchnienie i żal ciężki więcej mówić wzbrania,
A każde prawie słowo przerywają łkania.
Już był dzień; idzie z domu drżąca i nieśmiała
Na brzeg, gdzie raz ostatni Ceiksa żegnała.
»Tu zatrzymał się — rzekła — tu przeczuciem tkniętą
Pocieszał i całował, aż kotwę podjęto«.
Tak okiem i wspomnieniem ścigając po morzu
Widzi coś płynącego w dalekiem przestworzu;
Zdawało się podobnem do ciała człowieka,
Lecz go nie można było rozpoznać zdaleka.
Aż kiedy się po wodzie bliżej przymykało,
Ujrzała Alcyona martwe tylko ciało.