Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mrówki, co w drobnym pyszczku wielkie niosły brzemię
I po krętej pnia korze śladu pilnowały.
Widząc ich rój tak liczny, tak w pracy wytrwały,
— »Najlepszy ojcze — rzekłem — spełń życzenie moje,
Daj mi naród tak liczny, jak tych mrówek roje!«
Wtem bez wiatru dąb zadrżał i konary jękły,
Mnie włos stanął na głowie; struchlały, przelękły,
Dąb i ziemię całuje. Choć los mi się śmieje,
Jeszcze nie śmiem się przyznać, że już mam nadzieję,
Tylko lube życzenia w głębi serca żywię.
Noc nadeszła, sen troski ukoił szczęśliwie;
Wtem staje mi przed oczy tenże sam dąb stary
Z temiż samemi liśćmi i z temiź konary,
Pod nim te same mrówki; i znowu wstrząśniony,
Porozsiewał ich roje na bliskie zagony.
Te rosną, coraz większe i większe się zdają,
Wnet od ziemi się wznoszą, wnet już prosto stają;
Każda z nich chudość, czarność i liczbę nóg traci,
I tak stopniami w ludzkiej się zjawia postaci.
Noc znikła. Szydzę ze snu, na bogów się żalę:
W tem słyszę jakiś szelest i już doskonale
Odwykły rozpoznaję głos dalekich ludzi,
Lecz myślę, że mię jeszcze sen zwodniczy łudzi.
Wtem wpadł i rzekł Telamon: »Ojcze, cud się dzieje,
We wszystkiem przechodzący wiarę i nadzieję.
Wyjdź!« — Wyszedłem i we śnie widzianych poznałem.
Przyszli i mnie jak króla witali z zapałem.
Na cześć Jowisza wonie poświęcam płomieniom
I przeznaczam gród dawny świeżym pokoleniom.
Role puste rozdzielam dla nowego ludu
I zwę Mirmidonami na pamiątkę cudu.