Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I piasek, przesiewany przez fali powroty,
I przy świetle księżyca nazbierane szrony,
Kadłub sowy, ze ścierwa nie ogołocony,
I wnętrzności wilkołka, który z przyrodzenia,
Gdy chce, paszczę zwierzęcą w twarz ludzką zamienia;
Garamanckiego żółwia nie brakło pokrywy,
Dostarczył swej wątroby jeleń długo żywy,
A dziobu kruk, co przeżył całe dziesięć wieków.
Wszystko to po kolei dodaje do leków,
A słysząc, jak już wrzało w naczyniu zamkniętem,
Miesza masę oliwnym, dawno uschłym prętem.
Wtem — o cuda! — ów przedtem martwy kawał drzewa
Zieleni się, za chwilę w liść się przyodziewa,
Wkrótce już jest w oliwne owoce przybrany,
A gdziekolwiek z naczynia wytrysnęły piany
I gdziekolwiek na ziemię padły krople wrzące,
Wyrasta świeża trawa i kwiaty pachnące.
Gdy to widzi Medea, miecz w starca bez zwłoki
Topi, krew siarą ściąga, nowe wlewa soki.
I ustami i raną Ezon je połyka:
Zaraz z włosów i brody siwizna mu znika,
A z nią chudość i bladość, krew napełnia żyły,
Ciało pokrywa zmarszczki, powracają siły.
Powstał Ezon szczęśliwy i poznał radośnie,
Iż tem na nowo został, czem był w życia wiośnie.