Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niedawno Pireneusz chciał nas zelżyć srogo
I dotąd to wspomnienie przejmuje nas trwogą.
Z trackimi do Focydy wpadłszy wojowniki,
Nieprawe rozpościerał rządy wódz ten dziki.
Szłyśmy razem na Parnas; on widzi idące
I takie mówi słowa, czcią obłudną tchnące:
»Zatrzymajcie się, boskiej Mnemozyny cóiy;
Deszcz leje, bliską falę czarne niosą chmury:
Schrońcie się pod mą strzechę. Wszakże bóstwa ziemi
Nie wzgardzają chatkami nawet uboższemi«.
Prośbą jego ujęte, burzą zagrożone,
Znajdujem w jego domu przed deszczem zachronę,
W tem deszcz ustał, Akwilon spędził Austry dżdżyste
I chmury znikły, niebo zostawując czyste.
Chcemy wyjść: on nie puszcza, każe zamknąć bramy,
Gwałt knuje; my na ptaszych skrzydłach uciekamy.
— »Doścignę was« — rzekł gniewnie, na szczyt zamku bieży
I rzuca się za nami z wierzchołka swej wieży,
Padł na wznak, strzaskał czaszkę, ziemia pod nim jękła
I w tem miejscu posoką zbrodniarza nasiękła«.

Jeszcze mówiła Muza: nagle z szczytu drzewa
Słysząc głos witający, bóstwo się zdumiewa;
Spoziera, kto ją witał, daremnie docieka,
Myśli córa Jowisza, że to głos człowieka.
Wtem ujrzała srok dziewięć, co nad swoim losem
Ludzi naśladującym skarżyły się głosem.
Uranja tego dziwu daje wykład taki:
»Dziewice zwyciężone zmieniłyśmy w ptaki.
Ojcem ich był Pieros, pan wielkiej dziedziny,
Matką piękna Euippe; ta możnej Lucyny