Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak chciwość ich do boskiej podnieca obrazy.
»Ja tu mam pierwsze — rzekłem — rozkazania prawo:
Nie dam popełnić gwałtu« i staję przed nawą.
Z wściekłością wpada na mnie Likabas zuchwały;
Z Etrurji go za zbrodnie prawa wywołały.
Ten, gdy kościstą pięścią w skronie mię uderzył,
Byłbym przepaści morskie niezawodnie zmierzył;
Szczęściem padłem na linę, odurzony ciosem.
Poklaskują majtkowie jednomyślnym głosem.
Bakchus — bo był nim więzień — na gwar tylu ludzi
Odzyskuje przytomność i ze snu się budzi.
»Gdzie jestem? Co za wrzawa? — zapytało dziecię —
Któż mię do was sprowadził? Gdzież mię to wieziecie?«
— »Złóż bojaźń — rzecze Ofelt — jesteś między swemi;
Wskaż nam port: wysiądziemy na wskazanej ziemi«.
— »Obróćcie się ku Naksos; tam waszą uczynność
Przez hojną — rzecze Bakchus — nagrodzę gościnność«.
Bezwstydnem mu na wierność poprzysięgli czołem,
A podłą knuli zdradę; ja żagle rozpiąłem.
Naksos był z prawej strony, więc płynę na prawo.
— »Cóż to znów za szaleństwo? Gdzie sterujesz nawą?
W lewo płyń!« — rzecze Ofelt. Potakują wszyscy,
Dalecy znaki dają, w ucho szepcą bliscy.
— »Niech inny — zawołałem — w miejscu mojem siądzie:
Nie chcę wiedzieć o zbrodni i okrętu rządzie!«
Powstaje na mnie wrzawa burzliwej młodzieży.
— »Czyż nasze bezpieczeństwo od ciebie zależy?« —
Rzekł Etaljon szydersko, silnie ster porywa
I zaraz w sprzeczną stronę od Naksu odpływa.
Bożek, jakby dopiero dociekał ich zdrady,
Patrzy z nawy na morze, a drżący i blady,