Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przybywszy, bóstwo staje przed Zazdrości domem;
Wejść nie chce, tylko odrzwia końcem dzidy trąca.
Rozwarły się podwoje: Zazdrość czuwająca
Ścierwem wężów zatrutych jady swe podsyca.
To widząc, odwraca się bogini-dziewica.
Jędza niedojedzone porzuciwszy żmije,
Patrzy, kto z taką siłą w jej pieczarę bije.
A gdy ujrzy boginię celującą wdziękiem,
Nikczemną swoją zawiść ciężkim zdradza jękiem.
Twarz ma bladą, jak chusta, jakby szkielet, ciało,
Zęby czarne, spogląda zezem i nieśmiało.
Żółć na pierś wystąpiła, a na język jady,
Z cudzych się tylko nieszczęść, z cudzej cieszy zdrady;
Snu nie zna, gdyż ją ciągle czujna troska budzi,
Jęczy, skoro spostrzega pomyślność u ludzi.
Zawsze widzi niewdzięcznych, narzeka przed światem,
Dręczy drugich i siebie i własnym jest katem.
Choć się nią brzydzi Pallas, wstręt jednak ukrywa,
I krótko temi słowy do niej się odzywa:
»W Aglaurę twą truciznę przelej; tak potrzeba«.
I dzidą pchnąwszy ziemię, powraca do nieba.
Jeszcze za odchodzącą patrzy Zazdrość krzywo,
Szemrze i ciężko wzdycha, widząc ją szczęśliwą.
Podpiera się na kiju i z miną ponurą
Wychodzi na świat, czarną przyodziana chmurą.
Gdzie stąpi, siewy depcze, kwiatom główki ścina,
Na jej widok zielona żółknieje dolina;
Jej tchnienie razi miasta i całe narody.
Gdy nakoniec ujrzała Ateńczyków grody,
W nich nauki, bogactwa i przemysł jedyny,
Łzy leje, że nie widzi żadnej łez przyczyny.