Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skończył ojciec przestrogi; syn swego zamiaru
Nie zmienia, trwa w swej chęci, napiera się daru.
Po daremnych przewłokach Feb wiedzie młodziana
Do wspaniałego wozu roboty Wulkana;
Oś złota, dyszel złoty, dzwona są złociste,
A ze szczerego srebra szprychy promieniste;
Na jarzmie chryzolity i drogie kamienie
Gorejącego słońca oddają wejrzenie.
Gdy tak boskiego mistrza robocie wspaniałej
Faeton się z podziwem przypatruje śmiały,
Czujna zorza od wschodu szkarłatne podwoje
Uchyla i odsłania pełne róż pokoje.
Schodzą gwiazdy, Jutrzenka ich orszak zamyka
I ostatnia z górnego stanowiska znika.
Widząc Feb, że już ziemia i świat się rumieni,
Że pobladł róg księżyca na niebios przestrzeni,
Każe rączym Godzinom sprząc konie zwyczajnie.
Pełnią rozkaz, w wspaniałe pośpieszają stajnie
I wnet ognistą czwórkę wiodą od koryta;
Ta pobrząka wędzidłem, ambrozyi syta.
Feb wtedy wytłoczonym z różnych ziół nektarem
Ubezpiecza twarz syna przed płomieni żarem,
Czoło zdobi promieńmi. Przewidując skutki,
Rzecze z westchnieniem, przyszłe zwiastującem smutki:
»Już korzystać z rad ojca nie będziesz mógł dłużej.
Słuchaj mię: rzadko bicza, częściej lejców użyj.
Dzielne moje rumaki same lecą śmiało,
Powściągnąć ich i wstrzymać jest pracą niemałą.
Na pięć łuków[1] rozpiętych nie kieruj ich kroki;

  1. Tak samo jak ziemia, podzielone jest i niebo na pięć stref.