Strona:PL Ostatnie dni świata (zbiór).pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stego życia, nie chciał wierzyć, iż spał zaledwie dwie, lub trzy minuty.
Nazajutrz po otrzymaniu z obserwatorium wiadomości o ukazaniu się komety, około szóstej wracałem z redakcji i przystanąłem koło świątyni Człowieka, by spojrzeć na niebo. Słońce już zaszło, lecz od zachodu szła srebrzysta światłość tak silna, że wszystkie przedmioty rzucały wyraźne, głębokie cienie. Gmachy za rzeką i aeroplany, krążące nad miastem, wydawały się, jakby spowite w świetlistą mgłę. Komety nie było widać, chociaż w tłumie, który się zgromadził pomiędzy świątynią Ozyrysa, a katedrą ateusza Ploompera, wyciągało się ku niej setki rąk; jedni mówili, że widzą biały ogon komety naprawo, nad linją domów, inni — wprost nad swojemi głowami, inni jeszcze poczytywali za groźną gwiazdę zielone latarnie pocztowego aeroplanu, zwolna lecącego wzdłuż ruin dawnego nasypu kolejowego. Kapłani, teozofowie i inni pośrednicy pomiędzy niebem a ziemią, snujący się po placu, zachowywali się nader dziwnie. Możnaby powiedzieć, że ucieszyło ich ukazanie się złowrogiej komety i niezmiernie szczegółowo, z wielkim zapałem opowiadali o okropnościach, jakich doczekają się ludzie za karę za swoje grzechy. Tuż koło mnie zgromadził się ogromny tłum, by posłuchać, co mówił rozpustny kapłan Klaudiusz, nie mający żadnej religji i służący wszystkim bogom.
— Doigraliście się, — krzyczał Klaudiusz, wymachując czarnym posochem nad głowami słucha-