Przejdź do zawartości

Strona:PL Ossoliński Józef Maksymilian - Wieczory badeńskie.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dajby przepadła była i nadzieja, zwodzicielka i zdrajczyna świata. Niestety! wspomniawszy sobie, jak w Dąbrowie na Zielone świątki wszystkie podgórskie imoście i mościom panny słodziutkiém okiem za niem strzélały, pełen ufności, że mu się gładziéj z drugą płcią uda, w niedostatku złota srebra i fantów, ile tylko słów kawalerskich, szlacheckich, poczciwych, honoru dostarczył mu język, wszystkie na czerwienną kralkę za obrączkowe holendry łożył, a i ta go równie z kwitkiem puściła.
Ludzkości gracza przypisać, że przecież w żupanie, kontuszu, czapce i tylko bez karabeli został, a nie o kiju powędrował do domu, ale pojechał sobie kolaską i końmi przed chwilą jego, teraz pożyczanemi; który zaprząg gdy wysadziwszy go wracał nazad, ojciec go spytał jak go przehandryczył. Spalił piórko młodzian, powiadając że przedał, a ponieważ za gotowiznę liczył kredyt w grze, dziwiło tatula, iż się jemu samemu, choć to na kondescencyi i przed rozpisem, nigdy tak pomyślnie handelek nieudał. Aż dopiero gdy chciał się w złotku przejrzeć, poszkapił się synał, macając się próżno po kieszeni i o skrypcie coś bąkając. Szczwany wyga zwąchał pismo nosem.
Zamiast naprzód według swojego zwyczaju prosto do psiarni, Komornikowicz poszedł za dom do sadu; i to jeszcze ojca uderzyło. Szedł tedy za nim noga za nogą; a że sad był krzewisty, szedł ten po jednéj, ów po drugiéj stronie, przecież jeden drugiego niewidział. Szuler klął wszystkie kozery i matedory. Ojciec słyszał, ― słyszał daléj, jak raz szczęściu złorzeczył, drugi raz potuszał sobie; jak utyskiwał, iż grzyb zbutwiały nóg jeszcze niezadarł; jak chwalił djabła, że prędzéj go użyć można, niż u tego kutwy co wyżebrać…