Strona:PL Ossendowski - Drobnoludki.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczynka wkrótce już leżała grzecznie i czekała na mamusię.
Przyszła niebawem. Ucałowała, przeżegnała i, otuliwszy córeczkę kołderką, wyszła z pokoju.
Maniusia przymknęła oczęta, ale w tej samej chwili otwarła je szeroko.
Ktoś zapukał cichutko do okna. Raz i drugi...
Dziewczynka zerwała się z łóżeczka i podbiegła do okna.
Przez szybę ujrzała jakąś postać.
Nie mogła jednak poznać, ktoby to mógł być, bo na dworze było zupełnie ciemno.
Chciała już biec do łóżeczka, gdy nagle do szyby przylgnęła głowa bociana.
Zdumiona Maniusia przyglądała się długiemu czerwonemu dziobowi ptaka i jego czarnym, poważnym oczom.
Bociek zaklekotał głośno i wesoło.
Diewczynka nie zdziwiła się wcale, że rozumie głos ptaka.
Bociek mówił:
— Byłaś dobra dla moich piskląt! Pamiętasz, jak rzucałaś mi kawałki chleba i mięsa? Wyhodowałam silne, zdrowe dzie-