Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wielbłądy, kołysząc się jak łodzie na falach rzeki, kroczyły, wyciągając długie szyje i wpatrując się przed siebie.
Na czele karawany jechał na małym osiołku przewodnik, który zna wszystkie drogi, biegnące przez pustynię.
Przeważnie jednak widać było tylko nagą pustynię.
Od czasu do czasu niknęło płochliwe stadko zgrabnych gazeli, przekradała się para płowych szakali lub kwilił drapieżnie sęp — pustelnik.
Jeden z tych dużych ptaków dojrzał lecącego bociana.
Długo ścigał go, lecz nikt nie dogoni naszego czarno-białego boćka.
Łobuz dobrze rozejrzał gołą szyję sępa, jego potężny, zakrzywiony dziób i ostre szpony.
Nie miał najmniejszej ochoty zmierzyć się z nim.
Jednym ruchem skrzydeł i ogona wzbił się tam, gdzie dął silny wiatr, i umknął szczęśliwie.
Przed wieczorem bociek dostrzegł na widnokręgu czarną plamę.
Z każdą chwilą rozszerzała się i jakgdyby rosła.