Strona:PL Ossendowski - Daleka podróż boćka.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czerniły się kwadraty lasów; rozbiegały się aż hen, ku widnokręgowi rzędy pagórków, niby skiba, odwalona pługiem jakiegoś olbrzyma.
Zapatrzony tylko przed siebie, bujając na rozpostartych skrzydłach, Łobuz pędził wciąż ku południowi.
Nie dojrzał nigdzie innych boćków.
Wszystkie już dawno odleciały, czując szybko zbliżającą się zimę.
Doganiał zato i mijał inne ptaki.
Sznury gęsi sunęły pod nim, dążąc z dalekiej północy.
Lecący przodem wódz trąbił zrzadka basowym głosem.
Inne odpowiadały mu cienkiem gęganiem.
Bociek rozumiał tę gęsią gwarę.
Gąsior, lecący na czele gromady, pytał od czasu do czasu:
— No, jak tam idzie?
— Wszystko w porządku! — gęgały inne gąsiory w odpowiedzi, a gąski trajkotały zgiełkliwie:
— Lecimy, lecimy, lecimy, lecimy!
Z furkotem i przeciągłym świstem mknęły, szybko wymachując skrzydłami, większe i mniejsze stadka dzikich kaczek.