Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozczarowanie.
— To było moim debjutem w życiu, — westchnęła.
— Przyszedł do ciebie w koronie.
— Znużyły mię liście wawrzynu.
— Do twarzy ci w nich.
— Tylko w życiu publicznem.
— Będziesz odczuwała ich brak, — rzekł lord Henryk.
— Nie chcę uronić ani listka.
— Monmouth ma uszy.
— Starość jest głucha.
— Nigdy nie był zazdrosny?
— Pragnęłabym, aby był.
Lord Henryk rozejrzał się, jakby szukając czegoś.
— Czego szukasz? — zapytała księżna.
— Rękojeści twego rapiru, — odparł lord Henryk poważnie. — Zgubiłaś ją.
Księżna uśmiechnęła się. — Pozostała mi jeszcze maska.
— Upiększa twoje oczy, — brzmiała odpowiedź.
Uśmiechnęła się po raz drugi. Zęby jej wyglądały jak białe pestki w szkarłatnym owocu.
Dorjan Gray leżał na kanapie w swoim pokoju nagórze, a każdy fibr jego ciałe drżał w trwodze. Życie stało się dlań nagle ohydnem jarzmem. Straszliwa śmierć biednego naganiacza, zastrzelonego jak zwierzę w gęstwinie, wydała mu się niby zjawa, zwiastująca jego własną śmierć. Kiedy lord Henryk w przypadkowym kaprysie wypowiedział swój cyniczny żart, omal nie zemdlał.
O piątej zadzwonił na służącego i wydał mu polecenie, aby spakował jego rzeczy na nocny