Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Warta.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz miraże snu pierzchają. Kustosz, budząc się, wraca do rzeczywistości. Południe się przybliża. Zdecydowanym ruchem strąca z siebie kożuchy etnograficzne, zeskakuje na lód podłogi, pluska się w zamarzłej wodzie, wciąga na się krótkie niezapominajki, kurtkę, serdaczek z rękawy — jest już gotów, wychodzi. Przedewszystkiem obowiązek. Uchyla drzwi do sali muzeum — wionęło nań powietrze lodowe, nasiąkłe naftaliną. Zatrzaskuje więc podwoje mrozu i spiesznym krokiem, jakby to było nieodparcie przez głos wewnętrzny wskazane, udaje się na pobliską, gościnnie zapraszającą, a przedewszystkiem ogrzaną werandę Trzaski. Przez roztargnienie połyka x ciastek, jak również przez roztargnienie obiadu nieraz nie je. Ogrzawszy się „od nuka“, zaciera radośnie dłonie i uśmiecha się do słonka melancholijnie.
Przez szyby werandy Trzaski widać ruch uliczny. Wije się film: „Zakopane w zimie“. Sanki — saneczki — pani w spodniach — poseł z prawicy — policja na nartach — były minister rolnictwa — dwie siumne zakopianki — woźny magistracki — listonosz — sanki z pociągu — gęby nowe — poseł z lewicy — Korona — narciarz w ubraniu cyrkowem — panna z Łodzi — prezes Klimatyki — Pęksa — profesor gimnazjalny — znów pani w spodniach — dwóch górali — znany architekt — znany lekarz — narciarz w zielonej pończosze na głowie — młody poeta warszawski — stary góral...
Żadna jednak z zaokiennych postaci filmowych nie zwraca tak powszechnej uwagi werandy, jak przechodzący oto człowiek: o szarej, niezbadanej twarzy,