Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wnet po wieczerzy poczęli się pasterze rozchodzić na spanie — każde do swoich kóp.
Józuś ze drżeniem zbliżył się ku Jewce.
— Jakze bedzie?
— Z cem?
— Ze spaniem... Cy mam przyjść ku tobie?
— Jak fces — zaśmiała się. I, zaodziawszy chustkę, poszła na halę wyźnią, gdzie nocowywała.
Józuś został w kolebie ze starym Szymkiem, z którym tu legiwał. Skoro po jakimś czasie Szymek zabierał się do spania i klęknął do pacierzy, Józuś skierował kroki w pole.
— Pójdę wyjrzeć na miesiączek, czy wyszedł — rzekł w progu. Czuł tym razem potrzebę wytłómaczenia, dlaczego wychodzi. Szymek nie odrzekł nic, mówił pacierz.
Halą wyźnią nazywano skrawek równy w końcu hali, wyżej położony. Stamtąd widok był otwarty na wschód i na zachód. Tam Józuś skierował kroki. Idąc, dygotał całem ciałem, choć wieczór był ciepły — wzruszenie nieznane dotąd trzęsło nim, jak złodziej gruszą.
Skoro na halę wyszedł, rozejrzał się z uwagą, by nie zmylić. Księżyc wychodzący ledwo rozwidniał polanę. Na środku stało kilka kóp. Poboku jednej dojrzał posłanie i chustę ciemną. Zbliżył się z dygotem serca.