Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozróżniał po głosie krzyżówki, edredonki i wiele innych, które znał jeno z barwy. Głosy mnożyły się — jedne wywoływały drugie — i pogwar zataczał coraz szersze koła na jeziorze. A to wszystko działo się pode mgłą, która zciężałą warstwą leżała na wodzie.
Dolina rozwidniła się już znacznie. Jeszcze fiolet ciemny nie spełznął ze ziemi, lecz już powietrzem jako płatki jabłonnego kwiecia spadało różowe światło i osiadało na trawach, na drzewach, mieniąc się z występującą zielenią i niknącym niby cień wiotki fioletem.
Odkryły się oczom łąki, ciężkim mieniącym się płaszczem rosy przysiadłe, o plamach kwietnych różnej barwy, przez owo rośne okrycie, niby przez szybę omgloną, majacznie przezierających.
Wysuwający z tajgi czarne łapy, cofnął się mrok, stępiony pobrzaskiem w czoło — i oszlaki mchów żółtawych, to rdzawistego piaru stały się widoczne naraz.
Wyszły też na jaw z uboczy naprzeciwległej zielenie przerozmaite, kształty cudaczne drzew, wykroty, i idąca pomroką ku górze niby nietknięta gąszcz omszałych świerków i jodeł.
Pobrzask rozednił las i pobudził życie przyczajone...
Z dalekiej gęstwi leśnej dobiegł tokot głuszca.
W skraju trawiastym naprzeciw ozwał się cietrzew.