Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w mroku rówienna przestrzeń z rzadkiemi majakami drzew i wizjami mgły, osiadłej na jeziorach.
Na lewo, niedaleko, czerniły się kępy i wznosiło się ciemne zbocze, o roztopionych w zamroczy konturach.
Ciszę zamącał jedynie daleki poszum wód — chwilami ledwoznaczny, to znowu wyraźniejszy — i szelest oroszonych traw, przez które brnęli.
Wacław, idąc w milczeniu w tropy za brodaczem, myślał długo, co może być w duszy tego człowieka; to znowu z rozrzewnieniem przypominał historję Jana. Przytem nie mógł się opędzić przykremu uczuciu, iż przez te ciche łąki przekrada się w towarzystwie zbójcy, aby zbrodnię jakąś pełnić. Stracił je dopiero, gdy się poczęły mokradła. Trzeba było całą uwagą baczyć, gruntować stopą powierzchnię, przeskakiwać z kopca na kopiec, wymijać, by nie uwięznąć w młace. — Trafili na groblę wąską i szli już bezpiecznie dalej.
Doszli wreszcie do miejsca, gdzie wał lesisty, zatoczony od południa, przecinał równinę i zniżał się jakoby łapą ciemną ku jeziorom.
— Towarzysz na prawo? — zagadnął Wacław brodacza.
— Można — odmruknął tenże.
— Szczęścia życzę.
— Wzajemno.
Skręcił z miejsca i poszedł skrajem lasu; a Wa-