Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tunków, bundowca-Jozuę i oburęczną P. P. S. — nie stracił jeszcze rumaczych zapędów. Odkąd zaś Wacław z racji swego myśliwstwa zaanektował jego grzbiet dla siebie, koń wracał prędko do swych cnót tunguskich. — Niósł lekko po trudnej ścieżce, jak za dawnych czasów.
Wkrótce wydostali się na wzniesienie.
— Jakże pięknie! — wyrwał się głośny zachwyt z piersi jeźdźca, gdy rzucił oczyma na lewy brzeg. Wstrzymał konia i patrzał.
W międzywidlu przestrzennem, jakie utworzyła Lena z wpadającą do niej na północnym zachodzie Jeliktą, której wał piany srebrnej przy wpadzie ze wzniesienia widać było, rozścieliła się cała tęcza barw — od piasku różowego przy brzegu, aż do błękitu oddali.
Słońce, wiszące na połowie zachodniego skłonu, zalewało całą dolinę pyłem świetlistym, który zamgliwał one pasma tęczy i zacierał granice barw.
Kępki drzew i rzadkie laski wyglądały w tem omgleniu, jak zatopione w jeziorze różowem majaki drzew i lasków. Jedynie tafle bliższych stawów, smugi dalszych i linijki najdalszych jezior błyszczały na tej przestrzeni jako odstrzelania słońca.
A zaś od stóp wzniesienia roztaczały się szeroko wody Leny, daleko widoczne na południe, jako jeziorna zatoka.