Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobą ścierać, i ze słownych utarczek poczęły się wyradzać kłótnie.
Dopieroż gdy przyszły na stół „programy“ i „principia“!... Partje, z których każda miała tu jednego przedstawiciela, znienawidziły się tak, iż ledwo obiad je łączył. W nienawiści pożywali każdy kęs daru bożego. Stronili od siebie, jakby jeden na drugim oznaki trądu odkrył.
Był przecie jeden moment... Wacław uśmiechnął się mimowoli na przypomnienie tej chwili.
Było za siołem nieopodal wzgórze, skąd roztaczał się widok na daleki zachód. Tam to nieraz tęsknota go wywoływała. — Stoi raz, zapatrzony na czerwień zachodu — słyszy szmer — obziera się — a tu się wlecze jeden z „komuny“, później drugi, trzeci... I tak, stroniąc od siebie, na jednem Wzgórzu Tęsknoty wszyscy się naraz znaleźli. Wstyd ich przed sobą przejął — każdy starał się jakiś bardzo racjonalny powód swojej obecności podać. Później już każdy inne godziny dnia na to wzgórze wybierał.
Był tam cmentarz zesłańczy; kopców kilkanaście, brzózek parę, i jeden krzyżyk drewniany na mogiłce, na którego ramieniu wycięty był dwuwiersz — słowa, jak ten krzyżyk, proste:

Spiej dietia — żyźń taska“.[1]
  1. Śpij dziecię —
    Tęsknotą bowiem jest życie.