Przejdź do zawartości

Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokuszeń furtą, tedy przystępował doń ze szeptem:
— Tam niewiasta śpi...
I tak trwała ta cicha walka chwil niemało. Aże Martynjan, do najwyższej niecierpliwości przywiedziony, postanowił zażyć chytrze, ryzykownego coprawda, fortelu. Postanowił myślom swym, nawracającym wciąż za poduszczeniem szatana ku śpiącej, dać powierzchownie folgę; niech czart mniema, że uległ pokusie i że przedstawiane przed oczy wdzięki niewiasty go ujęły. A on w rzeczy będzie patrzał na jej obraz jako na podłe naczynie szatana, i gdy już myśli jego do syta wstrętu z tego widoku nabiorą, łatwo mu wtedy przyjdzie ku Bogu je skierować. A tak szatan w swych własnych, a na niego nastawionych sidłach zostanie pohańbiony.
Począł więc z pozorną lubością przypatrywać się w myśli obrazowi uśpionej... Widział jej twarz przybladłą na zagłówku bujnych włosów — usta rozchylone, jak owoc słodki, kuszący — linje szyi białej, niknące za osłoną...
Szatan, zwiedziony pozorem, skwapliwie odsłaniał mu jej postać. Odkrywał wzgórza piersi, na których wszystkie wabne usiadły pokusy; wdzięczne doliny łona, łuki bioder, niby konchy bezcennej otocza; wreszcie ukazał mu ją w całej nagości rozkosznej.
Martynjan pomyślał, że czas mu już ujść. Tedy