Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pewne tak powinno być — pomyślał niejeden, a drudzy nic już nie myśleli przytem, tylko patrzeli w zdumieniu.
Napatrzywszy się już dosyta ołtarzowi, poczęli śledzić dalsze cuda. — Sunąc po ścianach różowych, zatrzymywali oczy na wiankach splecionych, otaczających świeczniki. — Ci, którzy stali w nawie głównej, mieli tęczę barwną przed oczyma, z kolorów wszystkich złożoną. Dziwowali się niemało. — Niektórzy rozglądali się za białym kolorem, mając na pamięci złożone przez gminy mleko — lecz nic podobnego nie mogli najść.
Wreszcie oczy śledzące, sunąc wgórę po ścianach, podniosły się aże do sufitu. Tam dopiero było się czemu przypatrzyć!
Płaszczyznę całą, bliżej głównego ołtarza, zajął swoją osobą święty Sebastjan. Na pół nagi, przywiązany był powrozami do pnia drzewa, które wypuszczało z gałązek świeże listki. Pod stopami miał trawnik nierówny, i obok porzucony łuk. Całe ciało świętego było najeżone strzałami o pierzastych końcach; — widać było rany świeżo uczynione, z niektórych spływała krew. — Święty cierpiał straszliwie. Lecz największy ból sprawiła mu widać strzała, która wpadła pomiędzy żebra koło serca. Święty wyprężył się i przegiął całem ciałem, tak, że omało powrozy nie pękły, a z ust jego, w podkowę bólu wygiętych, musiał wychodzić ryk.