Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i dostałby ślebodno, gdzie by chciał. Ale to wszystko na to jeno, coby drożej wyciągnąć.
Wielu znów przyjaźniło się życzliwie z malarzem; jedni w nadziei, że im obraz jaki święty namaluje; drudzy, by mieć protekcję i dostęp za kulisy z desek, czego surowo wzbroniono; inni wreszcie z czysto idealnych pobudek: że się warto z takim dziwo-człekiem zapoznać, co to ani sieje ani orze, ani pracuje w pocie, jak drugi, ino talantem Boga i ludzi okpiwa.
Mimo że zaciekawienie rosło, a może właśnie dlatego, sarkania się już tu i ówdzie (zwłaszcza przy wybieraniu składek) podnosiły: że już naród dość ofiar na to malowanie poniósł, a nie widać dotychczas nic z tego.
— Rusztowań nastawiali, i po wszystkiem. Malarz se żyje, ksiądz z nim razem — a ty narodzie płać.
Zwłaszcza z opodalnego Jasionowa, który się najmniej przyczynił do składek, podobne głosy dochodziły.
Rusztowaniami rzeczywiście cały kościół był już zastawiony. Gdy ukończono wstępne prace, zgłosił się malarz do księdza proboszcza z żądaniem: tyle a tyle metrów płótna — wyszczególnił podług rozmiaru ścian — i tyle a tyle (oznaczył już mniej więcej) cebrów mleka.
— Prawda! — uderzył się ksiądz w czoło, za-