Strona:PL Oppman Artur - Monologi II.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ledwo wstałem z dywanika po tej smętnej operacyi, aż tu sługa kasztelana prosi grzecznie do kolacyi.
— „Słuszną karę, mościpanie, odebrałeś! — magnat powié, — lecz ci teraz pierwsze miejsce ustępuję, jak gościowi“.
Siadłem tedy po za stołem i używam co się zmieści; wychyliłem do północka cnych kielichów ze czterdzieści; zamroczyło mi się w ślepiach i podobno spadłem z ławy... Rano budzę się na dworze, patrzę: co to? dyable sprawy! Nagim cały, jak mnie właśnie pani matka porodziła: ni kontusza, ni żupana (a materya przednia była!) Ba! ni butów, hajdawerów i koszuli nawet niema, jeno szabla się na rapciach u gołego boku trzyma...
W okół stoi kupa chamów i śmiech słyszę onej zgrai: ten za brodę mnie ułapia, inny się znów do łba czai. Ten mnie skubnie, ów mnie muśnie, trzeci drapnie jak drapaką... Obruszyła się krew we mnie na kompromitacyą taką! Jak się zerwę, jak pochwycę mą szabelkę damascenkę, jak jednego wytnę w mordę, tego w szyję, tego w rękę, jak ich zacznę bigosować, — tak się gwałt uczynił srogi, i zuchwałe owo chłopstwo z placu boju dalej w nogi!...
Co tu robić? — myślę sobie, gdym samotnie został ino, — trzeba okryć grzeszne ciało choćby jaką koszuliną. Wprawdziem gładki i foremny, lecz tak chodzić nie wypada!
Gdy tak dumam, aż tu z tyłu nowa kupa na mnie wpada.
— „Tuś, opryszku! rozbójniku! Tuś bezecny bezwstydniku! Nim nadejdzie sąd z miasteczka — trzeba zamknąć go w chlewiku“...