Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pobudziło,.... a gdyby Karolek Bates to pytanie był usłyszał, byłby się i on jak najserdeczniéj z tego roześmiał.
— A będziesz ty milczał, niepoczciwcze? — zawołał dozorca.
— Co tam takiego? — zapytał jeden z urzędników.
— Zwyczajne złodziejstwo, Wasza Godności!
— Czy ten chłopiec już był kiedy tutaj? — zapytał powtórnie urzędnik.
— Zasługiwał on na to, aby tu był już nieraz, — odpowiedział dozorca. — Już dosyć długo mu płazem uchodziło. Ja go znam bardzo dobrze, Wasza Godności!
— Czy tak, znasz mię dobrze? — zawołał Smyk, udając że sobie to wyznanie zapisuje. — Bardzo dobrze, bardzo dobrze! To będzie stanowiło skargę względem zelżenia mię i splamienia mego imienia.
Tutaj nowy wybuch śmiechu ogólnego nastąpił, i nowe wołanie, aby cicho było.
— Gdzięż są świadkowie?.... czy są jacy świadkowie? — zapytał pisarz.
— Otóż to dobrze! to dobrze! — potwierdził Smyk. — Gdzież są świadkowie?.... gdzież oni są?.... chciałbym widzieć tych świadków.
To życzenie natychmiast dopełnione zostało, gdyż Żandarm niebawem wystąpił, oświadczając, iż na własne swoje oczy widział, jak oskarżony jakiemuś nieznajomemu chustkę z kieszeni w tłumie wyciągnął, lecz gdy spostrzegł, że to była chustka stara, bez wielkiéj wartości, utarł sobie nią nos i do kieszeni mu ją na powrót wsunął. To było przyczyną, że go też natychmiast za kołnierz chwycił, skoro tylko się do niego mógł