Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Był to czas bardzo piękny. Dnie były pogodne i ładne, a noc żadną obawą, żadną zgrozą lub trwogą serca jego nie przejmowała, gdyż się już więcéj lękać niepotrzebował, iż go do brudnego, haniebnego więzienia wtrącą, lub też w towarzystwie zbrodniarzy, ludzi zepsutych żyć zmuszą; same tylko szczęśliwe i przyjemne marzenia we śnie mu się pojawiały.
Codziennie rano chodził z odwiedzinami do staruszka z włosem srebrnym na głowie, który w pobliżu małego kościółka mieszkał, a ten go uczył lepiéj nieco czytać i pisać, i tak mile, tak przyjaźnie z nim rozmawiał, i tyle trudu, tyle pracy sobie z nim zadawał, że biedny chłopczyna sam niewiedział, co ma uczynić, aby się mu wdzięcznym okazać.
Potém się zwykle na przechadzkę z panią Maylie i Różą udawał, i przysłuchiwał ich rozmowom o różnych pięknych książkach, lub też przy nich usiadł w cieniu i tego pilnie słuchał, co Róża na głos czytała, a byłby się nigdy słuchać nieznudził, choćby Rózia tak długo była czytała, żeby już dla ciemności głosek więcéj niemożna było poznać. Potém dopiero do nauki się brał, aby się na dzień następny przysposobić i zadane ćwiczenia wyrobić, pracując pilnie w swoim pokoiku małym, na ogród wychodzącym, dopokąd wieczór nienadszedł, a obie opiekónki jego powtórnie na przechadzkę się niewybrały, i jego z sobą nie wzięły; wtedy to z największém upodobaniem temu się przysłuchiwał, co mówiły, i największéj rozkoszy doznawał, jeżeli im mógł uszczknąć i przynieść kwiateczek, którego pragnęły, lub też po coś pobiegnąć, czego w domu zapomniały.