Strona:PL O lepsze harcerstwo G.Całek, L.Czechowska, A.Czerwertyński.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kwatermistrzowską”. Oczywiście nie sami budowaliśmy infrastrukturę dla 20 tysięcy skautów. Latryn z tamtych czasów dziś żaden sanepid by nie zaakceptował. Inne były czasy. Ale stoły, ale ławy dziś też na każdym obozie byłyby znakomitym sprzętem. Nie, nie były wiązane. Zbijaliśmy dziesiątki takich urządzeń i wierzcie mi, była to trudna fizyczna praca. Robiliśmy różne rzeczy – a to karczowanie jakichś zarośli, a to rozstawianie wielkich hangarów, w których umieszczono sklepy i magazyny. Chodzenie (ba, pracowanie) na wysokości drugiego piętra bez specjalnych zabezpieczeń i łączenie wielkich aluminiowych konstrukcji było dla niektórych wyzwaniem.

Nie dziwiliśmy się niczemu. Ani temu, że 22 lipca dostaliśmy od mieszkanki pobliskiej wsi dwie piękne, powiedzielibyśmy „ludowe” chałki, ani temu, że zaproszeni na norweską ucztę zostaliśmy poczęstowani czymś w rodzaju kaszki manny z cynamonem, która okazała się wykwintnym norweskim deserem. Nie dziwiliśmy się, że Norwegowie, gdy chcieliśmy im ugotować tradycyjny polski czerwony barszcz, nie potrafili w promieniu wielu kilometrów zdobyć normalnych buraków a później byli zdumieni, że pijemy ten czerwony płyn a wygotowane buraki wyrzucamy. Nie dziwiliśmy się, że w Norwegii jest tylko jeden klasztor sióstr ewangelickich (jakie one piekły drożdżówki!). Nie dziwiliśmy się, poznając inne obyczaje, zawierając przyjaźnie, przyjmując na kawie pielgrzymki instruktorów skautowych z całej Europy. O obozie w Åsnes mogę napisać długą opowieść. Bo nie tylko poznawaliśmy skauting od podszewki, ale i dość obcy nam świat znany przede wszystkim z lektur. Wtedy, latem 1981 roku my, „Trójka” z Warszawy, weszliśmy do ruchu skautowego i w nim przez długie lata byliśmy. Dziś jest cały Związek, ale Związek wszedł do skautingu znacznie później. I dobrze.

PS Raz się autentycznie zdziwiłem. Poprosiłem kierowcę autobusu, który wynajęliśmy na przejazd po okolicy, aby dał mi fakturę. Popatrzył na mnie, wyjął jakiś plik papierów, napisał na górnym kilka słów i dał mi. Bez ani jednej pieczątki! Ani w nagłówku, ani imiennej. Nic. Bo tam na tym nieznanym nam Zachodzie takie świstki były prawidłowymi fakturami. Oni już wtedy byli po swojej opcji zero.

|| Felietony z miesięcznika „Czuwaj” 2014-2016| 153