by zabijał swego wroga. Wobec tego w danym wypadku zachodzi jedynie możliwość amerykańskiego pojedynku.
Doktor Libbenow bronił romantyki starcia na białą broń. Lecz zdanie jego nie utrzymało się.
W kawiarni przystąpili wszyscy do bilardu. Leopold Wiese miał największą chusteczkę do nosa; przy pomocy Branda zrobił z niej woreczek, zaś doktór Libbenow rozpostarł ramiona i przesłaniając swem ciałem to, co tamci czynili, wołał wciąż w stronę obu przeciwników: „Nie patrzeć!“ Potem trzej przyjaciele wezwali obu przeciwników i podając im woreczek, zażądali, by każdy z nich włożył prawą rękę i wyciągnął kulę. Siebert pierwszy wsunął swą rękę i po chwili ujrzał w niej ciemną kulę. Michelsen miał w ręku białą... Uroczyście obwieścił doktór Libbenow rezultat losowania.
Około południa siedział Siebert na swem łóżku i przemyśliwał nad dokuczliwym bólem głowy, srodze mu dolegającym. Gdy uświadomił sobie wreszcie, że wina spada całkowicie na Bolsa, przypomniał sobie nagle, że jest ni mniej ni więcej jak tylko skazanym na śmierć. Przeraził się, a równocześnie niemal pomyślał: „Ach, nonsens!“ Po chwili przeszło mu przez myśl: „Tamci napewno zażartowali! Nie pamiętają z pewnością już o tem“. Całkiem pewny nie był jednak tego. „Najgłupszy z tego wszystkiego był powód, O taką Melanję!... Skąd przychodzi Michelsen do tego,