Przejdź do zawartości

Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakiś ty twardy, nieugięty — mruczała i rysy jej twarzy stały się ostre.
Ujrzał zmęczoną, strawioną namiętnością twarz jej. Pomyślał:
— Gdybym ją zatrzymał, byłbym za dziesięć lat jeszcze młodym, zaś ona starą kobietą... Co za myśli mnie ogarniają!
Odwrócił się i ukrył twarz w rękach.
Poczęła znowu:
— Chwila zapomnienia po tylu latach wspólnego życia i ty mnie potępiasz tak bezlitośnie.
Podniosła głos. Wzrok jej zapłonął nienawiścią.
— Ty mnie kochałeś tylko z urażonej dumy, z samolubstwa, na przekór ojcu i światu.
Uniosła ciało na łóżku. Pochyliła się wprzód. Dłoń zacisnęła kurczowo.
— Nienawidzę cię! — krzyknęła.
— A ty? — rzekł; twarz miał trupiobladą. — Mógłbym ci odpowiedzieć: czy ty nie kochałaś mnie tylko tak długo, jak długo nas prześladowano?
Zawołała:
— Nie! Nie!
I nagle cicho, opadłszy w poduszki:
— Naprawdę? A więc to tak? Wrogie uczucia zagnieździły się w naszych sercach?
Nagle objęła ramionami jego ciało:
— Nie chcę! Nie chcę pójść na dno! Nie opuścisz mnie... mówię ci przecież, że jestem twoja. Słyszysz? Wstanę, jestem zdrowa, pojedziemy, będę z tobą pracowała, jestem twoja żona!