Strona:PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i w kieszeni żona, wyjął z ucha watę — i tam siedzi żona. W tem zaczął skakać na jednej nodze, a ciocia patrząc na niego, mówiła z powagą: — Tak musisz skakać, bo jesteś teraz żonatym człowiekiem. On do niej; ale ciocia już nie jest ciocią, — tylko — dzwonicę.
I czuje, że go ktoś ciągnie sznurkiem na dzwonicę.
— Kto to mnie ciągnie? — z płaczem zawołał Iwan Teodorowicz.
— To ja, twoja żona, ciągnę ciebie, bo ty jesteś dzwonem.
— Nie, ja nie dzwon, ja Iwan Teodorowicz! — krzyczał.
— Tak, ty jesteś dzwonem, — mówił przechodząc do niego pułkownik P***, piechotnego pułku.
To znowu śniło mu się, że żona wcale nie jest człowiekiem, a jakąś sierścianą materją, że on w Mohylowie przychodzi do sklepu: — Jakiej pan każe sobie dać materji? — powiada kupiec, — niech pan weźmie żony, to najmodniejsza materja, bardzo gustowna; z niej teraz wszyscy robią sobie surduty.
Kupiec mierzy i kraje żonę. Iwan Teodorowicz bierze ją pod pachę, idzie do żyda krawca.
— Nie, — powiada żyd, — to zła materja, nikt z niej nie robi surduta...
Przestraszony i oburzony do najwyższego stopnia, budzi się Iwan Teodorowicz; zimny pot leje się zeń jak z wiadra.
Wstawszy zrana, natychmiast poszedł zaglądnąć do wyroczni Salomona. Na ostatniej kartce, jakiś łaskawy księgarz, powodowany rzadką w tych czasach bezinteresownością, umieścił skrócony sennik. Ale tam wcale nawet nie było najmniejszej wzmianki o takim śnie bezsensowym.
Tymczasem w głowie cioci dojrzewał całkowicie nowy projekt o którym się dowiecie w...