Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mogła, a poparła ją nienawiść względem tych, których oszukiwał. Najpierw wziął nagrodę, a potem zastanawiał się jeszcze. Wtedy poczęto nalegać na niego, aby dopełnił zobowiązania. Jakże tu zedrzeć z twarzy skórę uległego ucznia? Skąd wziąć oczu do spojrzenia i palca do wskazania? Ale wykrętni ludzie pomogli mu. Ty złożysz tylko pocałunek na jego twarzy!... Spotkali się w gaju. Żołnierze ukryli się w zaroślach. Zbliżył się do Sprawiedliwego; dziwny uśmiech wykrzywił mu twarz. Powitał mistrza, dotknął ustami jego policzka. Żołnierze wybiegli z zarośli. On uciekł.
I ucieka ciągle. Uciekł przed swoją twarzą, przed swemi oczami, uciekł z pod drzewa figowego, na którem zawisł ów rudy wisielec. Uciekł przed brzmieniem swego imienia, które było na ustach wszystkich. Uciekł przed widokiem zbolałej Matki i szlochającego w gaju oliwnym ucznia-zaprzańca. Uciekł przed widmem owej twarzy ociekłej krwią i śmiertelnym znojem. Ucieka wciąż. Pod nim mroczy się dzień, zachodzi słońce, nastaje noc; za nim rozlegają się w powietrzu wołania, świsty, chichoty. Szaleje gonitwa, nęka go głosami i widziadłami.
Trzeciego dnia o świcie poniósł go wicher do miasta, w którem wrzało od niesłychanych wieści. Tłumy biegały po ulicach, domagając się pewniejszych wiadomości. Te bowiem, które z ust do ust krążyły, przechodziły wszelkie pojęcie. On, zdjęty z krzyża i pochowany w opieczętowanym grobie,