Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powiew niósł go dokoła czworokątnego placu, na którym gromadził się lud. Na wszystkich ustach było jego imię. Każdy wymawiał je ze zgrozą, a zarazem powtarzał imię Sprawiedliwego, który skonał w dziwny sposób i śród przerażających okoliczności. Inni powiadali, że nie skonał, tylko omdlał. Jeszcze inni twierdzili, że o zachodzie słońca zstąpił z krzyża i ruszył ze swymi uczniami przez kraj. Powstały liczne sprzeczki. Ale nadbiegli ludzie, którzy oznajmili, że na pewno umarł, gdyż zdjęto go już z krzyża i złożono do grobu. Wtedy wielu się znacznie uspokoiło; inni udali się do domów, a ci, którzy pozostali na placu w cieniach nocnych, poczęli wyklinać zdrajcę, dobierając strasznych złorzeczeń.
Wtedy powiew poniósł go dalej przez ulice, place i zaułki. Blizko bramy na drodze ujrzał znowu gromadkę ludzi. Chciał ją minąć, ale powiew niósł go w tamtą stronę. Zadrżał. W pośrodku gromadki szła Matka Sprawiedliwego, z twarzą bladą jak płótno, z sinemi kołami pod oczyma i z źrenicami zwróconemi błędnie przed siebie. Z piersi jej dobywało się urywane szlochanie. Podtrzymywało ją dwóch płaczących uczniów, którzy się nie ulękli i z miasta nie uszli. A na obliczu Matki był taki ból, że dobrze ziemi, iż w cieniach nocy tonęła, nie widząc go. Któryś z uczniów wymówił imię zdrajcy. Z posiniałych ust Matki wybiegł ledwie słyszalny szept, którym zdrajcy przebaczała. A wła-