Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czemu? Naco on was może potrzebować? Jakże płaci was, nic nie posiadając?
— On nam tez nic nie płaci i my niczego nie żądamy; bo zwiemy się wprawdzie sługami, ale nie my jemu, lecz on nam świadczy usługę.
— Nic a nic nie rozumiem waszej mowy!
— Nie dziwimy się, gdyż jeszcze oczy twoje nie są otworzone i uszy nie odemknięte.
— Może wy mi je będziecie otwierali? — zawołał pogardliwie Joel.
— Nie my, ale on, gdy przyjdzie godzina i będzie wola jego.
— Gdy będzie wola jego, nie moja?
— Tak jest, panie.
— Któż mu tedy dał taką władzę, iż może w ten sposób poczynać sobie?
— Ten, który mieszka na niebie i jest panem nas wszystkich, naszym i twoim! — odparli, chyląc z uszanowaniem głowy.
Joel pomyślał chwilę, a następnie obrócił się do nich i począł im grozić ręką:
— Wasz nauczyciel jest kłamcą, buntownikiem, nieposłusznym Synhedrionowi!
— On jest posłuszny Bogu — wtrącili dwaj mężowie, kłaniając się.