Przejdź do zawartości

Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nagle tuz przed orszakiem tłum się poruszył i wystąpiła jakaś kobieta, a rzuciwszy się rabbiemu do nóg, zatrzymała go w pochodzie.
— Szukaliśmy cię, Panie, wszędzie i oto przybywamy z jedynakiem, aby ci podziękować, żeś go uzdrowił!
Zajście to wywarło wrażenie na tłumie. Za kobietą klęczał na piasku jej syn ośmnastolatek. Rabbi pobłogosławił ich, ruszył dalej, a oni przyłączyli się do orszaku. Wnet niektórzy z tłumu poczęli się przybliżać do kobiety i wypytywać ją o ten wypadek. Ona zaś opowiadała, ze jest wdową, że syn jest jedynakiem i podporą jej, że ciężko zaniemógł, a rabbi włożywszy mu ręce na głowę, uzdrowił go.
Na zakręcie uliczki zaszło nowe zdarzenie. Wypadł z tłumu jakiś nędzarz, kląkł przed rabbim, wzniósł ręce i krzyczał:
— Oto byłem ślepy, a on przywrócił mi jasność dnia! Cześć mu i chwała!
Rabbi nachylił się nad nim, przyłożył usta do jego czoła i postępował dalej. Wnet do tego nędzarza przybliżyło się wielu z pomiędzy tłumu, a on rzecz całą wielkim głosem rozpowiadał.
Teraz orszakowi zastąpiło drogę kilku żebraków. Wywijali swemi kulami i wołali:
— Idzie ten, który nas uzdrowił! Idzie ten, który odjął nam niemoc i postawił prosto!
Następnie rzucili na ziemię przed rabbim kule, uklękli i wołali: