Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mała się, pryskała i nikła. I patrząc na to rozpryskiwanie się fal Majlach śmiał się gorzko a owrzodzone usta jego szeptały:
— Oto człowiek!
I znowu:
— Oto jego losy!
I jeszcze:
— Oto dążenia ludzkie i cel osiągnięty!
Te słowa powtarzał przy rozpryskiwaniu się każdej fali i śmiał się gorzko, potrząsając głową. Dopiero kiedy głód poczynał mu dokuczać, czołgał się wzdłuż wybrzeża, zbierając i połykając to, co morze z łona swego wyrzuciło na piaski.
Noc spędzał w szałasie, pokrytym zeschłymi liśćmi. Leżał na mchu leśnym i jęczał a sen zazwyczaj na krótko przymykał mu powieki, odejmując pamięć o boleściach.
Często zaś sen trapił go więcej, niż jawa. Bo niejednokrotnie zdawało mu się w uśpieniu, że zbiera muszle na wybrzeżu, rozdrapuje niemi rany swoje, aby ich było więcej.
To znowu zdawało mu się, że drżącemi rękami czerpie słoną wodę morską i leje na swe rany, aby go więcej bolały.
I jeszcze zdawało mu się, że chodzi po rozległym lądzie, jadem ran swoich namaszcza każde drzwi, aby cała ludzkość cierpiała i marność swą spostrzegła.
Tak mijały skwarne lata, piękne jesienie, dżdży-